Cześć, witajcie!
Jak wiecie od początku stycznia funkcjonuję w trochę nowej rzeczywistości, ilość spraw do załatwienia, dopilnowania zwiększyła się i na głowie mamy teraz z Pawłem tak naprawdę dwa domy.
Moja mama jest cały czas u nas, kontynuuje rehabilitację, a my z Pawłem staramy się w międzyczasie dostosować jej dom w Kołobrzegu, żeby póki co był jak najmniej bezobsługowy. Wspólnie z mamą podjęliśmy więc decyzję o wymianie pieca, dlatego kursujemy teraz z Pawłem między Warszawą a Kołobrzegiem. Byłam znowu ostatnio przez tydzień w Kołobrzegu, a Paweł został tam jeszcze, żeby dopilnować technicznych spraw. Ubolewam bardzo, że to jest aż 500 km, bo pomimo tego, że pociągiem jedzie się dość wygodnie i stosunkowo szybko, to i tak nadal jest to dużo czasu i kilometrów. Ale jak i co będzie dalej-czas pokaże...
Ze względu na to, że musieliśmy przeorganizować trochę pokoje i zwolnić miejsce, zdecydowałam się pozbyć mojej ulubionej bieliźniarki. Przyjechała do Kołobrzegu i pewnie tu zostanie. Na razie ustawiłam ją w salonie mamy.
Zdecydowanym plusem tych nieplanowanych wyjazdów jest Kołobrzeg poza sezonem:) Można naprawdę złapać oddech i dystans i chociaż trochę przewietrzyć głowę (dosłownie i w przenośni;))
A w naszym warszawskim mieszkaniu stały punkt programu, to szafirki i żonkile:)
Po świętach zdjęłam znad stołu okrągły świecznik i zastanawiałam się, co powiesić w zamian. Ostatecznie stanęło na wiszącym kwietniku z bluszczem hedera. Teraz czekam, aż bluszcz mi się ładnie zagęści i rozrośnie. Przed wielkanocą powieszę go znowu i dodam wielkanocne akcenty.
A w mojej osiedlowej kwiaciarni pojawiły się już lewkonie, skusiłam się więc na nie, bo pięknie wyglądają w wazonie. Dodałam też gałązki gipsówki, która sama w sobie jest dekoracyjna.
W moje ręce wpadła też taka metalowa tacka i taki metalowy pojemnik.