poniedziałek, 27 lutego 2023

Między dwoma domami

 

Cześć, witajcie!

Jak wiecie od początku stycznia funkcjonuję w trochę nowej rzeczywistości, ilość spraw do załatwienia, dopilnowania zwiększyła się i na głowie mamy teraz z Pawłem tak naprawdę dwa domy.

Moja mama jest cały czas u nas, kontynuuje rehabilitację, a my z Pawłem staramy się w międzyczasie dostosować jej dom w Kołobrzegu, żeby póki co był jak najmniej bezobsługowy. Wspólnie z mamą podjęliśmy więc decyzję o wymianie pieca, dlatego kursujemy teraz z Pawłem między Warszawą a Kołobrzegiem. Byłam znowu ostatnio przez tydzień w Kołobrzegu, a Paweł został tam jeszcze, żeby dopilnować technicznych spraw. Ubolewam bardzo, że to jest aż 500 km, bo pomimo tego, że pociągiem jedzie się dość wygodnie i stosunkowo szybko, to i tak nadal jest to dużo czasu i kilometrów. Ale jak i co będzie dalej-czas pokaże...

 

Ze względu na to, że musieliśmy przeorganizować trochę pokoje i zwolnić miejsce, zdecydowałam się pozbyć mojej ulubionej bieliźniarki. Przyjechała do Kołobrzegu i pewnie tu zostanie. Na razie ustawiłam ją w salonie mamy.

Zdecydowanym plusem tych nieplanowanych wyjazdów jest Kołobrzeg poza sezonem:)  Można naprawdę złapać oddech i dystans i chociaż trochę przewietrzyć głowę (dosłownie i w przenośni;))




A w naszym warszawskim mieszkaniu stały punkt programu, to szafirki i żonkile:)


 

 Po świętach zdjęłam znad stołu okrągły świecznik i zastanawiałam się, co powiesić w zamian. Ostatecznie stanęło na wiszącym kwietniku z bluszczem hedera. Teraz czekam, aż bluszcz mi się ładnie zagęści i rozrośnie. Przed wielkanocą powieszę go znowu i dodam wielkanocne akcenty.


 A w mojej osiedlowej kwiaciarni pojawiły się już lewkonie, skusiłam się więc na nie, bo pięknie wyglądają w wazonie. Dodałam też gałązki gipsówki, która sama w sobie jest dekoracyjna.

W moje ręce wpadła też taka metalowa tacka i taki metalowy pojemnik.


 

 
W któryś weekendowy dzień pojawiło się piękne słońce, ogarnęłam więc trochę balkon, wyniosłam choinkę, pozamiatałam śmieci i umyłam meble. Wyniosłam nawet poduszki do foteli i dywanik i zrobiłam mamie miejscówkę na kawę:)
Jak wszyscy czekamy na cieplejsze dni, kiedy w końcu można będzie ruszyć z balkonem i roślinami:)



 
Do większych wnętrzarskich działań nie mam ostatnio totalnie sił i przede wszystkim czasu, nawał spraw na głowie, o których muszę pamiętać i których pilnować mocno mnie przytłoczył... Choroba i rehabilitacja mamy, ogarnięcie jej domu, ogarnianie naszego domu, spraw szkolnych, obowiązki w pracy...A pośrodku tego wszystkiego ja... Marzę o tym, żeby nie musieć myśleć o tym, co jeszcze jest do zrobienia, pilnować spraw, terminów i przypominać wszystkim o wszystkim... Ot, życie...

Trzymajcie się ciepło, pozdrawiam!
A.


czwartek, 9 lutego 2023

Z nadzieją

 


Witam Was ciepło!

Dużo czasu minęło od ostatniego posta, ale też dużo się wydarzyło w tym czasie…

Wyłączyłam się z mediów społecznościowych, a sprawy wnętrzarskie zeszły na daleki i odległy plan w obliczu niespodziewanej choroby mojej mamy, która na początku stycznia przeszła udar, zaraz po powrocie do domu od nas z Warszawy.

Styczeń przeczołgał nas więc bardzo mocno, a mnie szczególnie, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Najpierw spędziłam ok. 10 dni w Kołobrzegu, gdy mama leżała w szpitalu, pracując jednocześnie zdalnie i starając się ogarniać również na odległość sprawy domowe, a później przywieźliśmy z Pawłem mamę do nas do Warszawy.

Już na miejscu mama rozpoczęła rehabilitację w Konstancinie, ale po 4 dniach rozchorowała się, więc wróciła do domu i w przyszłym tygodniu wraca na jej dokończenie, a później w marcu rozpoczyna kolejną. Liczę, że to w jakimś stopniu wpłynie na poprawę, ale żaden specjalista niczego nie zagwarantuje, bo mózg to jak wiadomo niezbadana historia…

Powoli jakoś staram się wrócić do normalności i poukładać nasze życie na nowo. Mama zamieszkała z nami, musieliśmy trochę pożonglować przestrzenią i póki co Dominik oddał jej swój pokój i wprowadził się do Weroniki;) Czas pokaże, jak to zorganizujemy sobie dalej, jakie efekty przyniesie rehabilitacja itd.…

Na chorobę chyba nigdy nie da się przygotować, nawet mając świadomość wieku, różnych chorób, to i tak życie pisze swój scenariusz. Prawdą jest też, że choroba dotyka całą rodzinę, wpływa na wszystkich domowników i w sumie nie tylko negatywnie, ale też ma swoje pozytywne aspekty, bo scala rodzinę, sprawia, że trzeba się trzymać razem i wspierać się, żeby nie zwariować…;) Moja rodzina, i ta najbliższa, i ta dalsza, zdała (i zdaje) ten trudny egzamin na medal:)

Styczeń dopiekł mi bardzo i liczę, że teraz będzie już tylko lepiej. Zgłębiając temat udaru mózgu widzę, jak wiele szczęścia w tym nieszczęściu mieliśmy, bo pomimo tego, że udar osłabił pamięć, to mama  sama chodzi, mówi, jest sprawna fizycznie, prawie bez problemu wchodzi i schodzi na 3 piętro! Z nadzieją więc czekam na wiosnę...

 ****

A wracając do tematów wnętrzarskich, to już dawno pożegnałam świąteczne dekoracje i odczerwieniłam mieszkanie, wprowadzając jasne, beżowo-zielone akcenty. 

Jeszcze na początku roku kupiłam w Homli i Castoramie kilka nowych poszewek w tych odcieniach.



 

W kuchni przy ostatnich porządkach naszło mnie na miętowe i błękitne dodatki, ustawiłam więc kilka drobiazgów na kuchenną półkę w tych kolorach. Miętowy fajnie odświeża, na wiosnę, w połączeniu z innymi pastelami jest idealny.




 Złapałam też w osiedlowym outlecie takie metalowe osłonki po 8 zł. Żal było nie wziąć:)

 


I chyba jak wszyscy, czekam na wiosnę i cieplejsze dni. Cieszą mnie ostatnie słoneczne dni, bo brak dziennego światła i słońca był dobijający ostatnio…Ratuję się roślinami cebulkowymi, które stoją u nas cały czas, a z działki przywiozłam kilka gałązek bzu i mirabelki, które po kilku dniach zakwitły cudnie. To najlepsza dekoracja do styczniowych i lutowych wazonów;)




Pozdrawiam Was serdecznie, trzymajcie się, jutro już piątek!

Asia