niedziela, 17 listopada 2019

Nie ma jak u mamy 😉




Witam Was serdecznie!

Na początku chciałabym Wam bardzo podziękować za komentarze, ciepłe słowa pod ostatnim postem, gdzie dzieliłam się moimi wątpliwościami co do dalszej egzystencji bloga...:)
Zaniedbałam go ostatnimi czasy, to fakt, ale przekonałyście mnie, że dalej czekacie na posty, duże ilości zdjęć, że wchodzicie, sprawdzacie, czy jest coś nowego, czyli, że warto dalej dla Was pisać i pokazywać Wam moje wnętrzarskie zmagania...:)
Dziękuję Wam Dziewczyny serdecznie, bo od prawie 9 lat to Wy mnie napędzacie, motywujecie i sprawiacie, że mi się chce:)

Czasami się zastanawiam, ile razy i przez ile lat można pokazywać metamorfozy na 54 metrach...:) Ale jak widać można długo i bez końca:)

Nowe mieszkanie, które kupiliśmy, to będzie z pewnością nowy rozdział na blogu, no i okazja do częstszych postów i tony zdjęć:) Już się nie mogę doczekać dnia, w którym dostaniemy klucze i wejdziemy jako nowi gospodarze:) I chyba dopiero wtedy do mnie dotrze, że to się dzieje naprawdę, bo na razie tylko na papierze...:)

Wracam więc dzisiejszym postem do tradycji wieczornoniedzielnych postów, jak to kiedyś udawało mi się regularnie je publikować:)
W starym mieszkaniu już niewiele się dzieje, naprawdę moja motywacja do zmian, metamorfoz i przemeblowań spadła do zera i chyba to jakaś podświadomość, żeby zbierać siły na to, co nas czeka:)
Nawet sprzątać mi sie już tutaj nie chce, ale wiem, że do przeprowadzki jeszcze hoho, wiec jakoś trzeba żyć:) Tym bardziej, że za miesiąc święta, których klimatu jeszcze w ogóle nie czuję, chyba przez tą wiosenną temperaturę.
Dzisiaj byłam na działce kilka godzin po prawie 2 miesiącach, ogarnęłam ją przed zimą, zgrabiłam niemal wszystkie liście i posadziłam ponad 100 cebulek różnych wiosennych kwiatów cebulowych. Jeśli pogoda dopisze w następny weekend, chciałabym jeszcze przed zimą skosić trawę, bo w tygodniu zupełnie takie prace odpadają.

****
Wracając do tytułu posta - na 1 listopada pojechałam do Kołobrzegu, do mojej mamy.
Sama, bez dzieci i męża:) Takie wyjazdy czasami są potrzebne, żeby złapać oddech od codziennych obowiązków, a przy okazji mamy wtedy z mamą czas tylko dla siebie i na wspólne babskie sprawy:)

Jeszcze latem zamówiłam mamie ikeowskie witryny, które idealnie wpasowały się na ścianę w jej jadalni. Cała jadalnia przeszła metamorfozę 4 lata temu i pokazywałam ją w TYM POŚCIE.
Niestety nie miałam ze sobą aparatu, więc zdjęcia z komórki nie oddają tego, jak fajnie i dobrze się wpasowały te meble w to miejsce.




Moja mama skleciła też sobie ze stolika z Netto i kilku dekorów atrapę kominka, a właściwie taką obudowę kozy elektrycznej:) Obudowa jest jeszcze do dokończenia, ale generalnie sam pomysł jest ok:) Jak to u starszej Pani 65+ dużo się dzieje:) I przymiarki do dekoracji świątecznych już były:)


Na ścianie widzicie białą cegłę, którą mama kilka miesięcy temu sama położyła i zafugowała na całej ścianie:)
Zajęło jej to ponad 2 tygodnie, ale dała radę:)


No i przy okazji wymiany lodówki namówiłam ją na błękitną Amicę w stylu retro. Zaufała mi i w ciemno zgodziła się na mój wybór. Co najlepsze, ja sama nie widziałam tej lodówki na żywo przed zamówieniem w necie:)
Ale kolor jest piękny i naprawdę ją polecam, bo na żywo bardzo ładnie się prezentuje.



I powiem Wam, że kołobrzeskie plaże po sezonie, to najlepsze, co może być, serio:)






 ****
A na podsumowanie nasz niemal letni salon:) Powiesiłam w końcu ikeowskie zasłony, które kupiłam we wrześniu i zrobiło się tak wakacyjnie z tym granatem:) Pewnie na święta wymienię je na coś delikatniejszego. Zasłony są dość cienkie i prześwitujące, więc nie zabierają dużo światła, ale na jesienne i zimowe ciemne dni lepiej sprawdzą się po prostu białe.

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę spokojnego tygodnia:)








poniedziałek, 11 listopada 2019

Idzie nowe :)


Witam Was serdecznie!
Takiej przerwy na blogu, niemal 2-miesięcznej, nie miałam chyba nigdy.
Wciągnęły mnie jak zwykle obowiązki domowe i zawodowe.

Oraz poszukiwanie i kupno nowego mieszkania:)

Tak, tak, kupiliśmy nowe mieszkanie:)

Przymiarki do nowego M robiliśmy już od dłuższego czasu, rozglądaliśmy się i śledziliśmy oferty w naszej okolicy.
Szukaliśmy 4-pokojowego mieszkania na naszym osiedlu, tak, żeby chłopaki nie musieli zmieniać szkoły, maksymalnie do drugiego piętra, najlepiej tak samo cichego i zielonego za oknami, jak obecne.
No i żeby na działkę nadal było blisko:)

Wiem, że za cenę mieszkania na Mokotowie można kupić segment pod Warszawą, ale w tej kwestii byliśmy z Pawłem zgodni, że nie chcemy domu z dala od cywilizacji, nie chcemy spędzać dwóch godzin dziennie na dojazdy do i z pracy, że nie chcemy wozić dzieci do szkoły czy na zajęcia, że po prostu dom nie jest dla nas.

Kiedy więc pod koniec września podjęliśmy ostateczną decyzję, że kupujemy teraz, zaczęłam szukać tego idealnego M:)
Niestety 4-pokojowe mieszkania w "naszych" blokach są tylko 10 metrów większe, poza tym ich oferta jest mocno ograniczona.
Na sąsiednim osiedlu znaleźliśmy 75-metrowe 4-pokojowe mieszkanie, na 2 piętrze, ale to nie było to.
Potem obejrzeliśmy kolejne, w tym samym bloku, też 75-metrowe, z możliwością wydzielenia 5 pokoi i byliśmy bardzo bliscy kupna, ale przeważyły kable wysokiego napięcia, które szły w bardzo bliskiej, dosłownie kilkumetrowej odległości od naszych okien. Naczytaliśmy się o napięciu elektromagnetycznym, skonsultowaliśmy z rodzinnym inspektorem nadzoru:) i zdecydowaliśmy, że nie kupujemy...

I zapadła decyzja, że poszerzamy poszukiwania poza Stegny, na Ursynów.
Obejrzeliśmy tam jedno mieszkanie i to było to:)

Co kupiliśmy?
5 pokoi, 84,4 m w 3-piętrowym bloku z 1994 roku, 3 piętro bez windy.
Zdecydowanym plusem jest lokalizacja - do metra z domu idę 10 minut, potem 15 minut jadę metrem i jestem w pracy, więc jak na Warszawę, to prawie nic.
Chłopaki do szkoły mają jakieś 10 minut przez osiedle, Weronika zostaje w swoim liceum, więc będzie dojeżdżać autobusem.
Pod samym blokiem mamy też przystanek z 3 autobusami.
No i na działkę też da się dojechać w miarę szybko, nawet rowerem:), bo to tylko 4 km dalej, niż mieszkamy teraz.

Największym plusem jest 5 osobnych pokoi, to było coś, o czym marzyłam, bo dzięki temu każde z dzieci będzie miało swój pokój, my sypialnię, a oprócz tego będzie duża część dzienna (salon z kuchnią razem ponad 27 m):))
Pomimo tego, że pokoje chłopaków nie będą duże, to rozdzielenie ich było dla nas priorytetem. Każdy, kto ma w domu 9 i 12 latka w jednym 10-metrowym pokoju, wie o czym mówię...

Plusem jest również duży, jak na mieszkanie w bloku, balkon - nie zmierzyłam go jeszcze dokładnie, ale myślę, ze ok. 6,5-7 m kw. oraz duża piwnica (w bloku są tylko 3 piętra, po 2 mieszkania na piętrze).


Z minusów, to nadal mieszkanie w bloku bez windy i na 3 piętrze.
Co prawda, to 1 piętro niżej niż obecnie, ale wolałabym mieszkać jeszcze niżej. Znowu plusem w tej sytuacji jest to, że nie mamy żadnych lokatorów i żadnych hałasów nad swoimi głowami:)

Mieszkanie niestety nie ma też takiej ściany zieleni, jak nasze obecne. Są drzewa, krzewy pod blokiem, nawet jakieś oczka wodne i rybki, ale ta zieleń nie dosięga aż do naszego piętra, widok z okien mamy więc na sąsiednie bloki...
I myślę, że tego będzie mi najbardziej brakowało...
O ile jeszcze na balkonie da się stworzyć namiastkę ogrodu z zieloną roślinnością, to w pozostałych pokojach i kuchni już nie.

Ale co tu dużo gadać, cieszę się i chyba jeszcze do mnie nie dotarło do końca, że "idzie nowe":)
Za nami cały miesiąc załatwiania formalności, teraz czekamy na przekazanie lokalu, które nastąpi do 10 grudnia, ponieważ właściciele jeszcze tam pomieszkują.

Mieszkanie jak dla mnie jest do remontu.
Wiem, że są osoby, które spokojnie mogłyby wprowadzić się do tego mieszkania i nie robić nic, bo np. łazienka była odnawiana kilka lat temu i jest w dobrym stanie. Podobnie meble kuchenne.
Ale chcemy wszystko zrobić od początku po swojemu, zagospodarować je i urządzić wg naszych potrzeb i naszego gustu, bo biało-fioletowa glazura w łazience to niekoniecznie to, na co chcę patrzeć kolejne dziesiąt lat...;)
To oznacza, że przed nami kilka(naście) tygodni remontu, kucia, wybijania, skuwania, tynkowania, cyklinowania, gładzenia... Niestety mieszkanie odbierzemy na początku grudnia, więc generalnie to mało fortunny czas na rozpoczynanie remontów, ale będziemy się starali uwinąć z najbardziej brudnymi pracami.

Za nami i przed nami godziny planowania, szacowania i wybierania - płytek, mebli, baterii, umywalek, brodzików, szaf... Mam już stertę katalogów, folderów, które wertuję niemal każdego wieczora.


Zaczęłam od  kuchni i łazienki, bo to są 2 kluczowe pomieszczenia, najtrudniejsze w zaplanowaniu i aranżacji.
W kuchni nie będę oryginalna, bo ostatecznie stanęło na Ikei, ale liczę, że dodatkami uda się przełamać meble z sieciówki:)

Nie pokażę Wam jeszcze zdjęć samego mieszkania, zrobię to, jak je odbierzemy, ale podzielę się dzisiaj moim pomysłem na kuchnię.
Poniżej moja nieudolna lekko wizualizacja kuchni z ikeowskiego kitchenplannera, o szczegółach napiszę w późniejszych postach, dzisiaj tylko zajawka tego, co mi chodzi po głowie:)

Na pierwszym projekcie na ścianie są płytki cegiełki, wiem, że oklepane i że są w co drugim domu w Polsce...:)
Zrobiłam tę wizualizację i czułam, że to nie są do końca moje klimaty, dlatego postanowiłam dać na ścianę coś, w czym jestem zakochana, czyli białą boazerię z mdfu (projekt nr 2):)


Wejście do kuchni będzie właśnie z salonu, tak jak widzicie, aktualnie wejście jest w miejscu słupków z lodówką i piekarnikiem.
W całym mieszkaniu jest jesionowa klepka, podobna jak mamy teraz, w bardzo dobrym stanie, będziemy ją odświeżać, bo to drewno i chciałabym taką samą ułożyć w kuchni.

Powiedzcie mi, czy drewniana podłoga w kuchni, to szaleństwo, czy jakoś się sprawdzi?
Bo mamy duże wątpliwości (właściwie mój mąż:), ale bardzo mi zależy na jednolitej podłodze w kuchni i salonie.

To tyle z nowości:)
Wiem, że zaniedbałam ostatnio moje 4 dziecko, czyli bloga:)  Chyba trochę miałam ostatnio wrażenie, że nikt tu nie zagląda, że formuła długich postów ze zdjęciami trochę się już nie sprawdza, że wszyscy się przenieśli teraz na instagrama, bo tam jest prościej, szybciej, już...
Szczerze mówiąc, nie do końca ogarniam te instagramy, stories, lify i tym podobne:)
I nie wiem, jak Wy Dziewczyny znajdujecie na to czas...

Wierzę, że nowe M zmobilizuje mnie do zdecydowanie częstszych postów, że będę mogła Wam tu relacjonować postępy w remoncie, a później w aranżacji poszczególnych pomieszczeń, a przez to będziecie częściej gościć tutaj, w małym białym domku:)

A propos - nasz dotychczasowy mały biały domek zostaje z nami, tzn. mieszkania nie sprzedajemy, będziemy je wynajmować, z czego bardzo się cieszę, bo mam do niego ogromny sentyment i gdyby nie to, że jest po prostu dla naszej piątki za małe, na pewno byśmy w nim zostali:)

*****
A póki co zapraszam jeszcze do naszej starej, 15-letniej kuchni:) Kilka migawek listopadowych ze światełkami w oknie (tak, powiesiłam już w sobotę, a co tam:)) i z drewnianą gwiazdą przywiezioną z Kołobrzegu z mojej chińskiej hurtowni:)

Pozdrawiam Was serdecznie!
Spokojnego tygodnia:)